Podczas wieczornego spaceru po Sarajewie, podziwiając piękno tego miasta w świetle ulicznych latarni, przystanęliśmy na moment przy niewielkim placu targowym. Patrząc na otaczające nas kamienice, nie mogłem pozbyć się uczucia, że skądś znam to miejsce. Nagle jakby znikąd, wyłoniła się starsza pani. Piękną angielszczyzną powiedziała, że usłyszała obcą mowę i spytała skąd przyjechaliśmy. Na wieść, że pochodzimy z Polski, uśmiechnęła się i odrzekła, że wielokrotnie odwiedzała nasz kraj i ma tam kilku serdecznych przyjaciół. Zapytała również, czy może nam jakoś pomóc. Odrzekłem, że mam wrażenie jakbym znał tą ulicę, tylko nie wiem jak to możliwe. Wówczas starsza pani, cichym głosem powiedziała, że znajdujemy się na Markale… Oczywiście… Markale. To tu w sierpniu 1995 roku doszło do straszliwej tragedii. W wybuchu pocisku moździerzowego zginęło ponad 40 osób a około 80 zostało rannych. Uwiecznił to na fotografii, polski korespondent wojenny Piotr Andrews, który przed atakiem znajdował się kilka ulic dalej. To właśnie to zdjęcie zmusiło ONZ do działania i ostatecznego rozprawienia się z wojskami oblegającymi miasto. To właśnie z tego zdjęcia znam to miejsce… Chciałem podziękować starszej pani za informację, lecz kiedy się odwróciłem, jej już nie było. Zniknęła tak, jak się pojawiła – nagle i niepostrzeżenie. Dziś zastanawiam się, czy ona tam w ogóle była? Czy to wszystko mi się nie przyśniło? Takie właśnie jest Sarajewo – nostalgiczne, lekko tajemnicze, jakby wyrwane ze snu.
Jadąc do Sarajewa, chcieliśmy odnaleźć miasto z piosenki Nohavicy, gdzie przenikają się wpływy Osmańskie i Austro-Węgierskie. Miasto wielu kultur i religii, gdzie obok siebie stoją cerkwie, synagogi, kościoły i meczety. Miasto przepięknej architektury, malowniczych skwerów i zielonych wzgórz. Wreszcie miasto pysznego jedzenia i najlepszej kawy. Chcieliśmy pominąć, w miarę możliwości, historię najnowszą z racji niedawnej wojny naznaczoną tragizmem i dramatem ludzkim. Niestety rozpatrywanie stolicy Bośni i Hercegowiny w oderwaniu od wojny domowej okazało się niemożliwe. Z czasem zrozumieliśmy, że ślady konfliktu będą towarzyszyć nam na każdym kroku.
Już na samym początku naszej wizyty w Sarajewie, natknęliśmy się na pierwszy symbol wojny. Jadąc do centrum miasta, podążaliśmy środkiem ulicy Zmaja od Bosne znanej z relacji telewizyjnych sprzed lat jako Aleja Snajperów. Przed oczami stanęły nam obrazy z dzieciństwa, kiedy to ukradkiem podglądaliśmy wieczorne wiadomości oglądane przez rodziców. Na głównym planie z doniesień z oblężonego miasta przewijała się Aleja Snajperów i ludzie, którzy przemierzali ją codziennie ryzykując życiem. Przy głównej arterii stał również niesławny hotel Holiday Inn, z którego snajper ostrzelał protestujący przeciw przemocy tłum Bośniaków wszystkich grup etnicznych. Ten akt terroru stał się symbolicznym początkiem oblężenia Sarajewa.
Przemierzając ulice Starówki, wielokrotnie w oczy rzucały się ślady niedawnych walk – elewacje eklektycznych kamienic podziurawione karabinowymi kulami, świerze cegły i dachówki w miejscu gdzie ostrzał artyleryjski wyrwał olbrzymie dziury czy Sarajewskie Róże, które w wielu miejscach “zdobiły” miejskie chodniki, place i skwery. To właśnie one robiły na nas największe wrażenie z racji tego, czym są. A czym są Sarajewskie Róże? Po zakończeniu wojny domowej, ulice miasta naznaczone były śladami wybuchów pocisków, które w trakcie oblężenia spadały na miasto. Remontując zniszczenia wojenne, w miejscach gdzie takie pociski zabiły co najmniej trzy osoby, postanowiono pozostawić ślad, dziurę po wybuchu wypełniając czerwonym tworzywem. W ten sposób w wielu miejscach, na chodnikach i jezdniach, powstały nieregularne plamy przywodzące na myśl kwiat czerwonej róży. W taki sposób upamiętniono 150 ludzkich dramatów w całym Sarajewie.
Również poza ścisłym centrum, na okolicznych wzgórzach otaczających Sarajewo, widać pozostałości walk. Zwłaszcza masyw Igman górujący nad miastem i pobliskim lotniskiem skrywa szereg wojennych tajemnic. To właśnie w tych górach trwały zacięte walki, które nie pozwalały na zamknięcie pierścienia oblężenia wokół miasta – jedynie ten wąski pas ziemi łączył miasto ze światem zewnętrznym. Przed wojną, w latach 80-tych wybudowano tu infrastrukturę niezbędną do organizacji Zimowych Igrzysk Olimpijskich. Powstał kompleks skoczni narciarskich, stoki zjazdowe, tor bobslejowy czy olbrzymi hotel dla sportowców. Po wybuchu wojny domowej, większość tych miejsc zaminowano a część zaadaptowano w celach militarnych. Choćby tor saneczkowy, który ulokowano tuż nad centrum miasta na jednym ze stoków okalających miasto, zajęli strzelcy wyborowi, którzy prowadzili bezpardonowy ostrzał ludności cywilnej, zabijając wielu bezbronnych ludzi, w tym kobiety i dzieci.
Pomiędzy masywem Igman a miastem znajduje się lotnisko, które po wybuchu wojny domowej w byłej Jugosławii zajęte zostało przez siły pokojowe ONZ. To właśnie przez teren lotniska przebiegał pas niezajętej ziemi łączącej miasto z górami i dalej z resztą wolnego terytorium kraju. Dla utrzymania kontaktu z miastem, postanowiono pod lotniskiem wybudować 800-metrowy tunel. Za jego pomocą z Sarajewa można było ewakuować ciężko rannych a ludność cywilną w mieście zaopatrywać w niezbędne do życia środki. Również bośniackie wojsko chętnie korzystało z tunelu transportując obrońcom niezbędną broń i amunicję. Do dziś zachowało się około 25 metrów tunelu oraz dom, obok którego znajdowało się wejście.
Wymienione powyżej ślady wojny to nie jedyne świadectwa tragicznej historii miasta związanej z wojną domową. Również wiele miejsc pamięci i muzeów przedstawia tragizm tamtych dni. Choćby niewielkie lecz merytoryczne muzeum przy wspomnianym tunelu pod lotniskiem czy War Childhood Museum, które ukazuje konflikt w byłej Jugosławii i oblężenie Sarajewa z perspektywy dzieci, które musiały egzystować pośród ruin i ciągłego ostrzału. Właśnie w tym kontekście absurd wojny wydaje się najstraszniejszy – w kontekście dzieci, które wbrew sobie zostały wplątane w sprawy “dorosłych”, odarte z dzieciństwa, nierzadko pozbawione przyjaciół a często rodziny, nie potrafiły zrozumieć otaczającego, wszechobecnego zła…
O ogromie tragedii oblężonego Sarajewa mogą dawać milczące świadectwo, przyglądające się miastu z okolicznych wzgórz tysiące mogił…
Stojąc na Markale miałem cały czas przed oczami zdjęcie Piotra Andrewsa – ciała rozrzucone na ulicy, martwego chłopaka przewieszonego przez barierkę z plecami rozszarpanymi przez szrapnel i stojącego pośrodku starszego mężczyznę… cichego, spokojnego, jakby nieobecnego. Przez moment zastanawiałem się czy powinienem w takim miejscu zrobić zdjęcie… Jednak zanim się zorientowałem, ręka uniosła bezwiednie aparat i palec wyzwolił spust migawki. Na ekranie telefonu uwieczniłem zwykłą ulicę, oświetloną latarniami i reflektorami samochodów, zwykły chodnik, zwykłą jezdnię i torowisko. W tym momencie wszystko wydało mi się takie zwykłe – prócz wspomnień z fotografii i kronik filmowych, będących zapiskami z oblężonego miasta.
UWAGA! W galerii zamieszczono drastyczne zdjęcie – jeżeli nie masz 18 lat, prosimy nie wyświetlaj zdjęć z galerii. Dziękujemy.