Strona główna Historia Tajemnica skarbów III Rzeszy – kalendarium zbrodni.

Tajemnica skarbów III Rzeszy – kalendarium zbrodni.

6295
0
PODZIEL SIĘ

Rok 1942. W gabinecie niemieckiego historyka sztuki i konserwatora zabytków, dr Gunthera Grundmanna, zjawia się grupa wysokich funkcjonariuszy III Rzeszy. Przedstawiają mu propozycję nie do odrzucenia. Zlecenie najwyższej wagi państwowej. Ma on wyselekcjonować i przygotować do ukrycia najważniejsze dzieła sztuki znajdujące się na terenie Rzeszy oraz zagrabione z terenów zajętych przez Wehrmacht.

Od roku 1942, aż do czerwca 1944, dr Grundmann prężnie działa na rzecz zgromadzenia i ukrycia zagrożonych dzieł sztuki. Rozsyła wiadomości do prywatnych osób i wizytuje galerie sztuki, kościoły oraz muzea. Od samych kolekcjonerów otrzymuje 552 obrazy, 90 rzeźb, 373 meble, 11 tek grafik i tysiące sztuk rzemiosła artystycznego. Jednocześnie podróżuje intensywnie po terenie Dolnego Śląska w poszukiwaniu miejsc, które mogłyby posłużyć za skrytki dla gromadzonego dobra. W końcu wybiera 80 miejsc, wśród których znajdują się głównie prowincjonalne kościoły i plebanie oraz pałace i zamki. Ukryte zbiory spisuje skrupulatnie na liście, która ma zostać zaszyfrowana i złożona w archiwum urzędu konserwatora. Ostatni wpis z listy nosi datę 21 czerwca 1944 roku.

Zamek Grodziec – jedno z miejsc ukrycia dzieł sztuki z listy Grundmanna.

Od czerwca 1944 do lutego 1945 roku, Gunther Grundmann dalej działa na Dolnym Śląsku, typując kolejne miejsca ukrycia m.in. wśród nieczynnych sztolni kopalnianych czy naturalnych grot i jaskiń oraz jak poprzednio wśród zamków, pałacy, kościołów plebanii i klasztorów. Najprawdopodobniej tworzy też drugą listę zawierającą spis kolejnych stu skrytek. W trakcie trwania jego niezwykle ważnej misji, cały czas towarzyszy mu asysta funkcjonariuszy SS. Doktor Grundmann może liczyć na nadzwyczajne środki, zwłaszcza jak na warunki wojenne. 

Tunele biegnące w głąb Wielisławki miały prowadzić do depozytów ukrytych pod górą.

Pod koniec 1944, w obliczu zbliżającego się frontu, władze Wrocławia wzywają mieszkańców do złożenia w depozytach bankowych kosztowności i wszelkich wartościowych przedmiotów. Ma to uchronić je przed ewentualnym zniszczeniem bądź grabieżą. Gauleiter Dolnego Śląska, Karl Hanke wie, że ogłoszony twierdzą Wrocław, bronić się będzie do ostatniego żołnierza. Wie, że walka rozgorzeje na ulicach, że walczyć będą o każdą kamienicę, o każdy dom. Część miasta ulegnie zniszczeniu, a to mogłoby zagrozić dobrom materialnym mieszkańców. Depozyty bankowe zostają złożone w najpilniej strzeżonym miejscu Wrocławia – w budynku Prezydium Policji.

Na przełomie 1944 i 1945 roku, z Prezydium Policji we Wrocławiu wyjeżdża konwój złożony z ciężarówek wiozących tajemnicze skrzynie. Skrzynie zawierają zapewne 7 ton kosztowności zgromadzonych jako depozyty oraz tomy ważnych dokumentów. Konwój kieruje się na południe, w kierunku gór. Jego ślad ginie gdzieś w okolicach Kotliny Jeleniogórskiej. Wśród oficerów dowodzących konwojem, znajduje się SS-Sturmbannführer Egon Ollenhauer, SS-Hauptsturmführer Herbert Klose oraz SS-Hauptsturmführer Gustav(?) Seifert. Pierwszy z nich należy do Allgemeine SS, pozostali dwaj do Ordnungspolizei. Natomiast wszyscy trzej najprawdopodobniej asystowali wcześniej dr Grundmannowi w misji ukrycia dzieł sztuki.

Herbert Klose w latach 70-tych i oficer w mundurze Ordnungspolizei

Luty 1945 roku. W obliczu zbliżających się wojsk radzieckich, Gunther Grundmann opuszcza Dolny Śląsk.

Noc z 15 na 16 lutego 1945 roku. W wyniku ofensywy wojsk radzieckich, zamknięty zostaje pierścień oblężenia wokół Wrocławia. Miasto będzie broniło się aż do 5 maja 1945 roku, czyli do dnia kapitulacji III Rzeszy. Większość zabudowań ulegnie zniszczeniu w wyniku zaciętych walk.

W drugiej połowie 1945 roku, już po kapitulacji Festung Breslau i upadku III Rzeszy, w ruinach urzędu konserwatorskiego, odnaleziona zostaje Lista Grundmanna. Profesor Józef Gębczak, polski historyk sztuki, odszyfrowuje zapiski Gunthera Grundmanna, dzięki czemu można podjąć próbę odzyskania ukrytych przez nazistów dzieł sztuki. Do tego zadania wyznaczony zostaje zespół pod kierownictwem Witolda Kieszkowiskiego. Komisja rewindykacyjna Naczelnej Dyrekcji Muzeów odwiedza wszystkie 80 skrytek z listy. Część niestety jest już splądrowana, jednak większość miejsc udaje się zabezpieczyć w stanie nienaruszonym. Domniemanej drugiej listy nigdy nie udaje się odnaleźć…

Po kapitulacji III Rzeszy, Herbert Klose osiedla się na Dolnym Śląsku. Jest to ten sam Herbert Klose, który nadzorował operację wywozu depozytów i dokumentów z wrocławskiego Prezydium Policji. Nie wyjechał jednak jak inni do Niemiec a pozostał na terenach przyznanych teraz Polsce. Podaje się za weterynarza, zmienia też swoje dane osobowe. Trudno ustalić jego motywy. Po co tak ryzykuje, zamiast jak jego rodacy wyjechać do kraju? Później będzie się mówić, że może miał związek z Wehrwolfem, bądź pozostał aby strzec jakiejś tajemnicy jako rezydent.

W 1953 roku na jego trop wpadają funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa. Okazuje się, że podszył się pod dane osobowe człowieka, który zginął w czasie wojny. Śledztwo jest długie i męczące dla obu stron. Trwa z przerwami do lat 70-tych. SB wielokrotnie przesłuchuje Klosego nie przebierając w środkach. Klose jednak nie daje się złamać. Każdorazowo zmienia wersje wydarzeń, mataczy, wyprowadza śledczych na manowce. Jednak mimo niejasnej przeszłości Klosego i jego służby w RSHA, nie trafia on do więzienia. W końcu Służba Bezpieczeństwa traci nim zainteresowanie. Przynajmniej pozornie.

W latach 70-tych zastępca naczelnika Wydziału II (odpowiedzialnego za kontrwywiad) Komendy Wojewódzkie Milicji Obywatelskiej we Wrocławiu, major Stanisław Siorek, zaczyna interesować się osobiście sprawą Klosego. Zbiera materiały i gromadzi archiwa dotyczące niemieckich depozytów. Liczy na odnalezienie ukrytych dzieł sztuki, dokumentów a może nawet i złota wywiezionego z wrocławskiego Prezydium. 

W roku 1976 umiera dr Gunther Grundmann. Nigdy nie wyjawia prawdy o domniemanej drugiej liście, którą miał sporządzić między czerwcem 1944 roku a lutym 1945 roku. Nigdy nie ujawnił czy kolejne 100 skrytek zostało zapełnionych. Nigdy też nie ujawnił ich lokalizacji. Tajemnicę zabrał ze sobą do grobu.

Na początku lat 80-tych badaniami majora Siorka zaczynają interesować się najwyżsi funkcjonariusze PRL. Sam Minister Spraw Wewnętrznych Czesław Kiszczak angażuje się w akcję poszukiwania nazistowskiego skarbu. Wytypowane zostają najbardziej prawdopodobne miejsca ukrycia depozytów. Są to m.in.: zamek Grodziec, Chojnik, Grodno, góra Wielisławka, Ostrzyca, okolice schroniska “Samotnia”, tunel kolejowy w pobliżu Staniszowa, opuszczone miasto Miedzianka, sztolnie w górach Sowich czy klasztor w Lubiążu. Zwłaszcza z ostatnim miejscem wiązane są wielkie nadzieje. Jak się ma okazać, całkowicie płonne. Samymi poszukiwaniami polskich służb mają się również żywo interesować wywiad radziecki  oraz zachodnioniemiecki.

Widok z Ostrzycy na góry i pogórze Kaczawskie.

W 1986 roku władze PRL ostatecznie porzucają poszukiwania. Inspirator akcji, major Stanisław Siorek, zostaje przeniesiony w stan spoczynku. Jednak nie zaprzestaje on badań i nadal, tym razem na własną rękę, stara się odnaleźć niemieckie skarby. Rodzi się też i nabiera coraz większej popularności mit “złota Wrocławia”.

Lata 90-te i początek nowego tysiąclecia obfitują w akcje eksploratorskie prowadzone “na własną rękę”. Pojawia się zarówno wielu “turystów” z za zachodniej granicy, jak i wielu rodzimych poszukiwaczy. Często korzystają oni z dorobku majora Siorka czy informacji przekazanych przez Herberta Klose. Miejsce zamieszkania tego drugiego, w Sędziszowej u stóp góry Wielisławki, skłania ich do poszukiwań właśnie w tych okolicach. Przeszukiwane są Góry Kaczawskie, Góry Sowie czy Sudety. Coraz częściej pojawiają się informacje o odnalezieniu tajemniczych skarbów, czy domniemanym zlokalizowaniu prawdopodobnych skrytek. 

W 1991 roku w Nowej Soli dochodzi do brutalnego morderstwa. W samotnej willi zostają odnalezione zwłoki Waldemara Huczki, jego syna oraz narzeczonej. Huczka jest majętnym i szanowanym wójtem nowosolskich Romów. Mówi się, że “król Cyganów (jak się go nazywa), dorobił się na handlu złotem i dziełami sztuki. Jako motyw zbrodni podaje się kradzież jednego z jaj Faberge, które było własnością Huczki. Jajo to miało pochodzić z niemieckiego depozytu, ukrytego gdzieś w Sudetach. 

Tego typu bogato zdobione jajo Faberge prawdopodobnie ukradziono z willi Waldemara Huczki.

Również z początkiem lat 90-tych pojawiają się pierwsze wzmianki o mitycznej “Szczelinie Jeleniogórskiej”. Miało być to miejsce ukrycia tajemniczego nazistowskiego skarbu. Można by sądzić, że jest to kolejna legenda, gdyby nie fakt, że rzekome znalezisko zostało dość skrupulatnie opisane. Pojawiają się informacje o konkretnych znaleziskach. W sali gdzie zlokalizowano depozyt, miały znajdować się nawet ciała niemieckich żołnierzy i samochód ze zwłokami niemieckiego generała. Wśród ukrytych znalezisk wymieniano obrazy i inne dzieła sztuki oraz… kolekcję jaj Faberge. To podobno z tej kolekcji pochodziło jajo zamordowanego “króla Cyganów”, Waldemara Huczki.

Podziemia pod jednym z dolnośląskich zamków.

Przez kolejne lata wielokrotnie przedostają się do mediów wiadomości o rzekomym odnalezieniu “złota Wrocławia” czy skrytek mogących być częścią depozytów z drugiej listy stworzonej przez dr Grundmanna. Często wśród znalezisk wymienia się również Bursztynową Komnatę. Legenda nazistowskiego skarbu rozrasta się i ewoluuje, działając na wyobraźnię coraz większej rzeszy odbiorców. Dzieje się tak głównie za sprawą mediów, dla których jest to temat o dużym potencjale. Same rewelacje jednak, okazują się z reguły bajkami wymyślonymi dla wzbudzenia sensacji czy wypromowania danej osoby czy instytucji. Ostatnia taka sytuacja miała miejsce w 2015 roku, kiedy to nie tylko w Polsce ale i poza granicami naszego kraju, rozprzestrzeniła się informacja o odnalezieniu mitycznego “złotego pociągu” ze skarbami III Rzeszy. Dziś wiemy, że był to kolejny wymysł, nie mający pokrycia w rzeczywistości. 

Wydawałoby się, że po tak wielu zawodach, powinniśmy jako społeczeństwo wyrobić w sobie pewien mechanizm, ostrzegający nas przed kolejnymi hochsztaplerami i oszustami mamiącymi nas opowieściami o odnalezieniu tajemniczego nazistowskiego skarbu. A jednak, okazuje się, że przez ten cały czas nie nauczyliśmy się zbyt wiele. Nie nauczyliśmy się nic. Oto raptem po niecałych pięciu latach od rzekomego znalezienia “złotego pociągu”, znów naszą wyobraźnie rozpala hiostoria o depozytach III Rzeszy. Tym razem mówi się o odnalezieniu pamiętników SS-Sturmbannfuhrera Egona Ollenhauera. Tego samego, który wraz z SS-Hauptsturmführerem Gustavem(?) Seifertem oraz SS-Hauptsturmführerem Herbertem Klose miał współpracować z dr Guntherem Grundmannem oraz brać udział w ukrywaniu depozytów wrocławskich. Problem tylko w tym, że nie wiadomo nawet czy rzeczony Ollenhauer w ogóle istniał…

O ile dr Gunther Grundmann czy Herbert Klose są postaciami faktycznymi, o tyle na istnienie Egona Ollenhauera nie ma żadnych dowodów. Został on jedynie wspomniany przez Klosego w trakcie przesłuchań w placówce SB i podczas późniejszych wywiadów. Biorąc pod uwagę nieścisłości jego zeznań, w żadnym razie nie może to być wiarygodny dowód. Nikt też z resztą nigdy nie udowodnił istnienia samych depozytów, “złota wrocławia” czy “złotego pociągu”. Wszystko to istnieje jedynie w sferze mitów i legend. 

Oczywiście nie można wykluczyć, że gdzieś znajduje się jeszcze zaginione mienie z czasów II wojny światowej. Jednak szanse na jego odnalezienie po tylu latach są raczej nikłe. Uważam, że wiara w informacje z cudownie odnalezionego tajemniczego pamiętnika czy spowiedź skruszonego nazisty na łożu śmierci to czysta naiwność. Choć sam bardzo chciałbym się w tym względzie mylić…